W poprzednich trzech tomach „Sandmana”, do opowiadanej przez Neila Gaimana historii podchodziłem z dystansem. Czytając ten komiks po raz pierwszy, doceniałem wiele jego elementów, ale dopiero przy „Porze mgieł” poczułem, że obcuje z ponadczasowym dziełem sztuki. Zapraszamy do lektury recenzji czwartego tomu.
Tak się składa, że „Sandmana” czytałem jednocześnie z „Lucyferem” pisanym przez Mike’a Careya, przez co nie do końca zrozumiałem początek opowiadanej przez Brytyjczyka historii. Dopiero „Pora mgieł” była w stanie połączyć wszystkie elementy i pozwolić mi zrozumieć punkt wyjścia do „nowego życia” Gwiazdy Zarannej. Bo to właśnie Lucyfer jest kluczowym elementem czwartego tomu „Sandmana” i bohaterem, który ma ogromny wpływ na losy Morfeusza. W końcu dotarło do mnie też, że poprzednie rozdziały dzieła Neila Gaimana były jedynie wstępem, prologiem do tego, co dopiero ma się wydarzyć.
Chyba nie zaskoczę nikogo, pisząc, że „Pora mgieł” to najlepszy z dotychczasowych tomów „Sandmana”. Historia kompletna, mocno rozwijająca uniwersum i bohaterów, zachwycająca rozmachem, ale też pomysłem i problemami, z jakimi musi mierzyć się Sen. To też moment, w którym wizja Neila Gaimana nabiera sensu i pokazuje, jak ważne były poprzednie rozdziały. Morfeusz wraca bowiem do piekła, czyli do miejsca, w którym już raz się pojawił, w tomie „Preludia i Nokturny”. Tam przechytrzył jednego z demonów, a jednocześnie ośmieszył władcę piekła – Lucyfera. Los (i nie, nie chodzi mi tutaj o jednego z Nieskończonych) bywa jednak przewrotny i wskutek wyraźnych sugestii ze strony swojego rodzeństwa, Morfeusz musi do piekła wrócić, by naprawić błąd ze swojej przeszłości.

Już sam początek „Pory mgieł” jest kluczowy z perspektywy nowego czytelnika, bo w końcu pozwala bliżej poznać Nieskończonych, czyli rodzeństwo Morfeusza. Los – najstarszy z nich zwołuje spotkanie, z którego dowiadujemy się m.in., że jeden z członków rodziny Nieskończonych jakiś czas temu zniknął. Ważniejsza jest jednak refleksja nad Morfeuszem, który uświadamia sobie, jak wielki błąd popełnił w przeszłości, skazując swoją ukochaną na męki w piekle. Czując ogromne poczucie winy, główny bohater postanawia wrócić do królestwa Lucyfera i uwolnić kobietę.
Zaskoczyło mnie to, jak Gaiman bawił się budową napięcia przed ponowną wizytą Morfeusza w piekle. Starał się uświadomić czytelnikowi, jak ciężka będzie to wyprawa i jak bardzo Sen się jej obawia, mając w pamięci swoją poprzednią wycieczkę w to miejsce. Scenarzysta pokazał w tym nadzwyczaj ludzką twarz głównego bohatera, pełnego strachu i obaw przed tym, czego musi się podjąć. Sen wręcz żegnał się ze swoimi przyjaciółmi, zadając sobie sprawę, że z piekła może nigdy nie wrócić.
Jakże inna okazała się rzeczywistość i spotkanie z Lucyferem, który postanowił abdykować. Uwolnił wszystkie potępione dusze, a sam zdecydował się na porzucenie swojego urzędu i przeprowadzkę, obarczając przy okazji Morfeusza wielką odpowiedzialnością za los piekła. Miałem poczucie, że w tym momencie Gaiman otworzył dla siebie pudełko pełne mitologicznych zabawek, mogąc do historii wprowadzić szereg postaci, wywodzących się z mitologii nordyckiej, egipskiej, czy azjatyckiej. Całość doprawiona jest nie tylko dystansem i elementami humoru, ale też autorską wizją, która z każdą kolejną stroną nabiera nowego wymiaru. Gaiman uwielbia sadzać przy jednym stole wybuchową mieszankę bóstw na czele z Odynem, czy aniołami ze Srebrnego Miasta.

„Pora mgieł” to tom przełomowy dla całego „Sandmana”, który zahacza nie tylko o osobiste losy Morfeusza, ale wykracza dużo szerzej, zrzucając na barki głównego bohatera gigantyczną odpowiedzialność. Mimo to Neil Gaiman znalazł w tej historii miejsce na jeden niezależny zeszyt skupiony wokół postaci Charlesa Rowlanda, pokazując w ten sposób konsekwencje decyzji Lucyfera i to, w jaki sposób potępione dusze powróciły do świata ludzi.
Pod względem wizualnym jest pod wieloma względami dużo mroczniej, niż w tomach poprzednich, choć kreska nadal jest taka sama. Intrygująco wypadają własne interpretacje bóstw z innych mitologii oraz kreacja aniołów. Morfeusz też przyjmuje wiele wersji i coraz częściej rysownicy usiłują pokazać jego ludzkie emocje na zbliżeniach. Kolorystycznie wciąż jest dość surowo, ale w żaden sposób mi to nie przeszkadzało podczas czytania.
Podsumowanie
We wstępie pisałem o ponadczasowym dziele sztuki, jakim bez wątpienia jest „Sandman”. Czuć to w „Porze mgieł”, który jest zdecydowanie najlepszym fragmentem historii Morfeusza pisanej przez Neila Gaimana. Ktoś może stwierdzić, że w końcu zaczyna się „coś” dziać. Mniej jest w tym wszystkim filozoficznych wywodów i kręcenia się wokół tej samej historii. „Pora mgieł” rozwija Sen charakterologicznie, odkrywa jego bojaźnie i słabości, ale jednocześnie zmusza do podejmowania trudnych decyzji.
Czekam na więcej, bo 5 tom Egmont wyda już w maju. Tymczasem „Porze mgieł” wystawiam z czystym sumieniem najwyższą ocenę za scenariusz. Rewelacja.
Więcej recenzji komiksów Egmontu, które mogą Cię zainteresować:
- „Lucyfer” tom 3 – recenzja komiksu
- „Tony Stark: Iron Man” tom 1 – recenzja komiksu
- „Sandman” tom 3: „Kraina Snów” – recenzja komiksu
- „Sandman Uniwersum: Lucyfer” tom 2: „Boska tragedia”
- „John Constantine, Hellblazer” tom 1: „Znak cierpienia” – recenzja komiksu
Oceny końcowe
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja
|
Scenariusz |
Neil Gaiman |
|
Rysunki |
Kelly Jones, Mike Dringenberg, Malcolm Jones III, Matt Wagner, Dick Giordano, George Pratt, P. Craig Russell |
|
Oprawa |
twarda |
|
Druk |
Kolor |
|
Liczba stron |
224 |
|
Tłumaczenie |
Paulina Braiter |
|
Data premiery |
9 marca 2022 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / Marvel