„Amazing Spider-Man. Epic Collection: Kosmiczne przygody” – recenzja komiksu. Wyraźny spadek formy.

23 marca za sprawą wydawnictwa Egmont pojawił się w sprzedaży, kolejny tom serii „Spider-Man: Epic Collection”, obejmujący materiały, które po raz pierwszy wydał u nas TM-Semic od czerwca do października 1992 roku, jak również sporą ilość zeszytów do tej pory po polsku niepublikowanych. Zapraszamy do recenzji.

Na samym początku warto przypomnieć, że założeniem serii jest zebranie zeszytów publikowanych pierwotnie pod szyldem „The Amazing Spider-Man”, nie zaś wszystkich oryginalnie wydawanych przygód Spider-Mana. Do innych serii, takich jak „Web of Spider-Man” i „Spectacular Spider-Man” sięga się tu tylko okazjonalnie, w sytuacjach, gdy zawierają one opowieści powiązane ściśle z serią „Amazing”. Tym razem tak się jednak złożyło, że główna prezentowana tu historia była publikowana równolegle w trzech seriach, co za tym idzie także niniejszy Epic stanowi ich mieszankę. Szkoda jedynie, że zabrakło historii znanej z Semica 8/92 (a pochodzącej z serii „Spectacular”) z Pumą w roli głównej, ponieważ znajdziemy tu do niej sporo podbudowy, ale sama konfrontacja Pająka z Thomasem Fireheartem widać nie została uznana za powiązaną z głównym wątkiem na tyle mocno, by ją tu zamieścić. Cóż, jak widać, nie można mieć wszystkiego.

Tytułu „Kosmiczne przygody”, który tym razem (w przeciwieństwie do tomu „Inferno”) stanowi tłumaczenie tytułu oryginalnego, nie należy brać dosłownie, bo wizyta Spider-Mana w kosmosie co prawda faktycznie się tu znajduje, ale trwa dosłownie chwilę. O co więc chodzi? Pierwsza połowa tomu to w zasadzie jedna linia fabularna, zbudowana na dwóch głównych elementach. Pierwszym z nich są tzw. „Akty zemsty”, czyli swoisty spisek superłotrów zawiązany przez Dr. Dooma, Kingpina, Magneto, Wizarda, Red Skulla i Mandaryna (którego tu jednak nie uświadczymy) celem eliminacji superbohaterów poprzez wystawienie przeciwko nim oponentów, z którymi zazwyczaj się nie mierzyli i na których atak nie będą przygotowani. Jest to część większego crossovera, ale skupiamy się tu oczywiście wyłącznie na tym, co się wiąże z samym Spider-Manem. Pierwsi przeciwnicy, z którymi mierzy się Pajączek (Graviton i Trapster) z początku dają mu nieźle popalić, ale głównie do momentu, kiedy wprowadzony zostaje nasz drugi, kluczowy element całej opowieści, od którego zresztą pochodzi tytuł tego tomu. Jest nim tajemnicza (kosmiczna) moc, którą w pewnym momencie zostaje obdarzony nasz bohater, a która, przynajmniej z pozoru, zdaje się być efektem pewnego eksperymentu. Moc ta – dająca bardzo szeroką gamę nowych możliwości, sprawia, że pokonanie naszego Pajęczaka będzie od teraz graniczyło z cudem (o ile tylko ten zdecyduje się iść na całość, zamiast się hamować). I tak przez następne dwieście stron będziemy świadkami kolejnych potyczek z przeciwnikami (takimi jak Tytania, Magneto, Goliat, Hulk, nasłany przez Dr. Dooma robot, bracia Grimm czy Dragon-Man), a także knowań złowrogiego Dr. Dooma, który zainteresowany nową mocą naszego bohatera chętnie zagarnąłby ją dla siebie, aż w końcu... Wszystko się wyjaśni. W międzyczasie śledzimy także wątki Thomasa Firehearta, który przejął kontrolę nad Daily Bugle, oraz fotografa Nicka Katzenberga.

Cała ta historia została swego czas skondensowana przez TM-Semic do zaledwie dwóch zeszytów, trzeba jednak przyznać, że zrobiono to wtedy jak należy, wybierając to, co najciekawsze, a pozbywając się wyłącznie niepotrzebnych zapychaczy o wysoce wątpliwym poziomie. Czytając całość, mamy niejednokrotnie wrażenie jakby nasz wehikuł czasu zamiast do początku lat 90. przeniósł nas o dwie dekady wcześniej. Część prezentowanych tu historii to naiwna nawalanka z coraz bardziej absurdalnymi superłotrami pisana na kolanie i bez oglądania się na logikę (już przy okazji motywu z pierwszego zeszytu, kiedy to Graviton wyrywa z fundamentów budynek Daily Bugle opadają ręce, a potem takich kwiatków jest więcej). Jasne, to tylko superbohaterski komiks sprzed trzydziestu lat, ale faktem pozostaje, że poprzednie dwa tomy wypadały pod tym względem zdecydowanie lepiej. Pewnym problemem pozostaje również sam motyw kosmicznej mocy. Spider-Man dysponujący możliwościa zrównującymi go z Supermanem, to może i niezły motyw na kilka zeszytów, ale nie na tyle ciekawy, żeby chciało się czytać poświęcone temu pół ciężkiego tomiszcza. Nawet fakt, że Pajączek stawia czoła innym niż zazwyczaj przeciwnikom (z których część wypada nieco absurdalnie), nie jest na tyle dużą atrakcją, by nam to wynagrodzić.  Tym bardziej że w pewnym momencie kolejne starcia z coraz potężniejszymi przeciwnikami, które nasz bohater wygrywa, gdy tylko na chwilę przestanie się hamować, robią się zwyczajnie nużące. Miałem też wrażenie, że to, co w Spider-Manie zawsze stanowiło atrakcyjny element całości, czyli życie prywatne Petera i MJ, tym razem jest prezentowanie w nieco ograniczonym zakresie. Być może fakt dużo mniejszego niż zazwyczaj udziału serii Amazing w całym tomie (zaledwie 8 zeszytów w porównaniu z piętnastoma w każdym z poprzednich dwóch tomów) ma z tym faktem coś wspólnego. Wygląda też na to, że Gerry Conway, odpowiedzialny za scenariusze dwóch pozostałych serii wyraźnie ustępuje Micheliniemu.

Gdy dobiega końca główna historia i album ogranicza się już tylko do serii „Amazing Spider-Man” poziom idzie wyraźnie w górę (szkoda, że na krótko). Otrzymujemy dwie dwuczęściowe historie – pierwsza opowiada o aferze narkotykowej z udziałem Punishera (jakkolwiek jej rozwiązanie wypada dość absurdalnie, całość wciąż czyta się nieźle), a druga to kolejny powrót Venoma, tym razem z udziałem starych znajomych Styxa i Stone'a, którzy wciąż pracują dla Jonathona Ceasera. Ta historia stanowi bodaj najmocniejszy punkt programu całego tomu. Niestety po niej, w ramach deseru, zostają nam już tylko trzy annuale z 1990 roku (po jednym dla serii „Amazing”, „Spectacular” i „Web”) – a po nich trudno wiele oczekiwać, są to bowiem zazwyczaj zbiory dość nieciekawych, czasami wręcz głupkowatych historyjek, które co prawda stanowią pewne uzupełnienie dla głównych przygód Pająka, ale z powodzeniem przeżylibyśmy bez nich.

Na ostatnich 160 stronach próżno już szukać czegoś ciekawego, robi się nudnawo, chwilami nieznośnie wręcz „ramotkowo” i dziecinnie. Nawet jako jedenastoletni fan Pająka (którym byłem w 1992 roku, kiedy po raz pierwszy czytałem niektóre z historii znajdujących się w „Kosmicznych przygodach”) miałbym zapewne trudności z przebrnięciem przez część tego materiału i całe szczęście, że TM-Semic nam tego trzydzieści lat temu oszczędził. Z całego tego zbioru pokracznych, krótkich historyjek na uwagę zasługuje chyba tylko krótka historia z Prowlerem i Silver Sable narysowana przez Todda McFarlane'a i ewentualnie dwuczęściowa historia z Sandmanem próbującym zerwać ze swoją przestępczą przeszłością. Wśród pozostałych znajdziemy np. perypetie MJ w roli ławniczki, konfrontację MJ i cioci May z terrorystami na zakupach, czy też historyjkę o tym jak to Spider-Man za sprawą Ant-mana przypadkiem się zmniejszył i trafił do mikroversum. Prócz tego mamy także przygody znanego z poprzedniego tomu Solo czy niejakiego Rocket Racera, natomiast dno absolutne osiąga ostatnia historyjka w tym tomie, o której szkoda w ogóle wspominać.

Wiemy zatem, że pod względem scenariuszy „Kosmiczne przygody" wypadają dość biednie. Co z warstwą wizualną? Ano też nie najlepiej. Znajdziemy tu co prawda ostatni rysowany przez McFarlane'a zeszyt „Amazing Spider-Man” z udziałem Hulka, ale to (i wspomniana krótka historia z Prowlerem), już pożegnanie Todda z serią. Jego następcy nie są się w stanie zbliżyć do poziomu znakomitego poprzednika, więc poziom graficzny leci wyraźnie w dół. Colleen Doran w pierwszej historii czy też Alex Saviuk w trzech zeszytach serii „Web of Spider-Man” prezentują dość klasyczne podejście do ilustrowania przygód Pająka co w połączeniu z takimi, a nie innymi scenariuszami daje wrażenie obcowania z komiksem mocno archaicznym. Rysunki Sala Buscemy ilustrującego zeszyty pochodzące z serii „Spectacular” mają oczywiście swój urok, ale i one idą w parze z mocno nijakimi scenariuszami (z wyjątkiem pierwszego). Prócz pojedynczego zeszytu rysowanego przez McFarlane'a najlepiej wypada tu chyba Erik Larsen (odpowiedzialny za sześć zeszytów), za którym osobiście nigdy specjalnie nie przepadałem (do dziś pamiętam tę traumę, gdy na stałe objął obowiązki rysownika Pajączka w miejsce McFarlane'a), lecz podczas lektury niniejszego tomu, pojawienie się jego rysunków odbierałem przeważnie jako zmianę na lepsze. Spośród historii pochodzących z trzech annuali, pod względem graficznym (prócz bezbłędnego McFarlane'a w „Bladej imitacji”) nieźle wypadają „Przygoda z kwarkami” (Gil Kane) i „Pora wyboru” (Mike Zeck), reszta to już albo przeciętniactwo, albo wręcz bazgroły (nieszczęsne „Gwiezdne dziecko”).

Czwarty epic wywołuje zatem dość mieszane uczucia. Z jednej strony miło jest przeczytać w całości historię, z której w dzieciństwie dostało się tylko wyrywki, z drugiej – nie tak miło jest się przekonać, że te wyrywki były w zasadzie wszystkim, co warto było poznać. A prócz tego, co znamy z Semiców 6,7,9 i 10/1992 cała reszta to w zasadzie mniej lub bardziej męczące zapychacze, które nie zbliżają się poziomem do tego, z czym mieliśmy do czynienia w trzech poprzednich tomach. Upchnięcie tu trzech annuali sprawia, że po 330 stronach resztę tomu możemy sobie w zasadzie odpuścić i niczego ciekawego nie stracimy.

Porównanie tłumaczeń (TM-Semic/Egmont)

Jeśli chodzi o samo wydanie to zasadniczo trzyma ono poziom, do jakiego nas przyzwyczajono, z jednym wyjątkiem – z niewiadomych przyczyn zrezygnowano z dokładnej listy rysowników i scenarzystów dla każdego z zeszytów wchodzących w skład tomu, jak to miało miejsce w przypadku poprzednich epiców. Zamiast tego mamy tylko spis wszystkich osób zaangażowanych w powstanie komiksów, ale żeby dowiedzieć się, kto co dokładnie napisał, czy narysował, musimy sobie tych informacji poszukać w internecie. Nieładnie. Co do tłumaczenia, za które ponownie odpowiada Marek Starosta – po raz kolejny wszechobecne „O, jeny” wytrącało mnie z równowagi, poza tym raczej bez uwag. Jeśli zaś chodzi o wszelakie wpadki, to na stronach 16 i 212 mamy  pomieszaną treść dymków dialogowych.

„Kosmiczne przygody” stanowią wyraźny spadek formy w tej serii wydawniczej, ale i trudno byłoby oczekiwać, bezustannego utrzymywania takiego poziomu, jaki prezentowały poprzednie tomy (szczególnie pod względem graficznym). Wciąż jest to przyjemna, nostalgiczna podróż kilka dekad wstecz, jednak tym razem zabrakło tego, co stanowiło o sile poprzednich tomów. Nie ma tu żadnych spośród szczególnie pamiętnych, słynnych historii, o których pamiętałby każdy wieloletni fan Spideya, a poziom zarówno scenariuszy jak i rysunków wyraźnie się obniżył. Pozostaje mieć nadzieję, że nadchodzący wielkimi krokami „Powrót złowieszczej szóstki” przyniesie nam ponowną zwyżkę formy. Tym razem dostaniemy aż 16 zeszytów pochodzących z serii „Amazing” w dużej większości autorstwa duetu Michelinie/Larsen (a przy tym żadnych Annuali) można więc chyba liczyć na bardziej wyrównany poziom całości. Obym się nie mylił.

„Amazing Spider-Man - Epic Collection: Kosmiczne przygody” zawiera zeszyty pochodzące z lat 1989-1990 - The Amazing Spider-Man #326-333 i Annual #24; Spectacular Spider-Man #158-160 i Annual #10 oraz Web of Spider-Man #59-61 i Annual #6.

Więcej recenzji komiksów Egmontu, które mogą Cię zainteresować:

Oceny końcowe:

3
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
4
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

David Michelinie, Gerry Conway, Tony Isabella, Stan Lee, Tom DeFalco, J.M. DeMatteis, Dan Cuddy, Glenn Herdling, Peter David

Rysunki

Colleen Doran, Sal Buscema, Alex Saviuk, Erik Larsen, Todd McFarlane, Gil Kane, Steve Ditko, Rich Buckler, Mike Zeck, Eliot R. Brown, Ross Andru, Alan Kupperberg, June Brigman

Przekład

Marek Starosta

Oprawa

twarda

Liczba stron

504

Druk

kolor

Format

170x260 mm

Wydawnictwo oryginału

Marvel Comics

Data premiery

23 marca 2022

zdj. Egmont / Marvel