Oscary 2022: „Nie patrz w górę” – recenzja filmu. Armageddon w czasach późnego kapitalizmu

Wśród tegorocznych nominacji do Oscarów największe kontrowersje wzbudziła produkcja „Nie patrz w górę”. Najnowszy film Adama McKaya został chłodno przyjęty przez krytyków, a mimo to otrzymał cztery szanse na najważniejsze wyróżnienia w świecie kina, w tym za najlepszy film. Czy Akademia trafiła ze swoimi nominacjami? Zapraszamy do lektury recenzji.

Wydany w 2015 roku „Big Short” posłużył Adamowi McKayowi jako dydaktyczne spojrzenie w przeszłość. W filmie opowiadającym o globalnym kryzysie finansowym z lat 2007-2009 twórca bezlitośnie wypunktował jego – oparte na bankowym niedołęstwie – przyczyny. W odróżnieniu od hitu sprzed siedmiu lat swój najnowszy obraz McKay zorientował ku przyszłości. Także i tym razem sprawa dotyczy całego świata, jednak skala strat jest nieporównywalnie większa. Symboliczna kometa, którą wraz z Davidem Sirotą autor wymyślił na potrzeby „Nie patrz w górę”, nieubłaganie zmierza w kierunku Ziemi. W rzeczywistości ciałem niebieskim jest zapowiadana od lat katastrofa klimatyczna, a jego ogonem – kurczący się czas, który nam pozostał. Zegar wybił już godzinę trzynastą. Spotkania nie da się odwołać. Swoim filmem McKay dobitnie daje do zrozumienia, że nie jesteśmy przygotowani. I wiecie co? Ma rację.

Od momentu grudniowej premiery „Nie patrz w górę” o produkcji McKaya wszyscy zdążyli już powiedzieć niemal wszystko. Podzielone niczym zlękniona gawiedź w filmie Netfliksa społeczeństwo znów stanęło po dwóch stronach barykady. Krytycy zarzucają obrazowi łopatologię i satyryczne fuszerstwo, z kolei widzowie (w tym również naukowcy) chwalą bezpośredniość przekazu i krytykę denializmu. Najważniejszą kwestią w tej dyskusji wydaje się być jednak to, że film trafił do ogromnej ilości ludzi. Na ten moment dzieło McKaya plasuje się na drugiej pozycji listy najczęściej oglądanych pełnych metraży streamera z wynikiem 360 milionów godzin spędzonych przed ekranem w ciągu pierwszych 28 dni od debiutu. Czarnokomediowa terapia pedagogiczna, do której twórcy zdają się aspirować, z pewnością odbiła się szerokim echem. To czy lekcja przyniesie długofalowy rezultat, zależy już tylko od widowni.

Sprawdź też: „Nie da się nakręcić filmu, który spodoba się wszystkim” – Adam McKay o krytyce wokół „Nie patrz w górę”.

Gdyby nie szyderczy charakter „Nie patrz w górę”, najnowszy projekt McKaya mógłby z łatwością dopasować się do ram typowo amerykańskiego kina katastroficznego. Prolog skupia się w końcu na realiach pracy naukowców; przestrzeni wypełnionej stosem matematycznych obliczeń, niezrozumiałymi dla laika wykresami czy czuwającymi nad przebiegiem prac figurkami z podobizną Carla Sagana. Gdy do doktorantki Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence) i jej profesora Randalla Mindy (Leonardo DiCaprio jako amerykańskie wcielenie dr. Szymona Malinowskiego) dociera ponura trajektoria komety, możemy poczuć się jak „w tym filmie”, w którym wszyscy z początku ignorują naukowców, a ktoś pokroju Bruce’a Willisa w ostatnim akcie dzielnie ratuje ludzkość. „Nie patrz w górę” ironicznie rozprawia się z tym tropem, posiłkując się wybornym epizodem Rona Perlmana. Dla wyłysiałego gwiazdora kina akcji w obrazie McKaya zabrakło miejsca. W walce z nieuchronną zagładą astronomowie pozostają osamotnieni.

Nie patrz w górę Netflix

Reżyser poświęca pierwszy akt filmu na oprowadzenie dwojga strapionych naukowców przez kręgi piekła amerykańskiego establishmentu. Bohaterowie lądują m.in. na dywaniku w Gabinecie Owalnym czy telewizyjnej śniadaniówce, gdzie przeliftingowani gospodarze o śnieżnobiałych zębach (Cate Blanchett i Tyler Perry) „wciskają ich” między rozstaniem celebrytów a napisami końcowymi. W Białym Domu kadencję sprawuje natomiast kobiecy ekwiwalent Donalda Trumpa (Meryl Streep), który w godny dla poprzednika Bidena sposób bagatelizuje zagrożenie. Psy szczekają, karawana idzie dalej.

Kiedy fabuła „Nie patrz w górę” wejdzie na wysokie obroty, o jakichkolwiek hamulcach możemy już zapomnieć. Film McKaya nieustępliwie wytacza działa w kierunku opieszałości jankeskiej administracji, ignorancji i sensacjonizmu mediów, dezinformacji czy pokrewnej jej społecznej polaryzacji. Niczym palec scrollujący po Twitterze narracja filmu zalewa widownię mieszaniną obrazów, memów i krzywych zwierciadeł rzeczywistości po to, by bezpardonowo wyakcentować kwestię, którą wciąż masowo pogardzamy. Reżyser „Big Short” doskonale wie, że tym razem użył największego kalibru. Z premedytacją uderza łopatą między oczy, bo zdaje sobie sprawę, że w tym momencie wszystkie chwyty są dozwolone.

W cztery miesiące od premiery nowy film McKaya zrobił przypuszczalnie więcej dla aktywizmu klimatycznego niż mainstreamowe media zachodnich państw w ciągu kilku ostatnich lat. Jasne, wszystko jest tutaj grubymi nićmi szyte – bohaterowie tworzą hiperbole dobrze znanych nam figur społecznych, monotematyczny niekiedy humor jedzie na autopilocie wraz z niezręczną dramaturgią, a Jonah Hill gra irytującą wersję Jonah Hilla. Cokolwiek by jednak nie powiedzieć o „Nie patrz w górę”, pewnej kwestii filmowi zarzucić nie można. Najnowsza produkcja twórcy „Vice” uchwyca szaleństwo współczesności w sposób, w jaki udaje się niewielu filmowcom. Pełna wigoru reżyseria i dynamiczny, wdrożony już w „Wielkim szorcie” montaż kapitalnie rejestrują zbiorowy obłęd i (dez)informacyjny nawał treści. Metaforą centralnego zagrożenia historii nie musi być wyłącznie odłożony „na potem” kataklizm; warto spojrzeć na „Don’t look up” choćby z perspektywy wciąż panoszącego się po świecie koronawirusa czy też nawet niektórych aspektów inwazji Rosji na Ukrainę.

Przy pokaźnym arsenale absurdu i przesadzonych do granic możliwości rozwiązaniach fabularnych, „Nie patrz w górę” pozostaje dziełem zaskakująco trzeźwym, przemyślanym i nie tyle aktualnym, ile proroczym. Media i krytycy, którzy prawią o prostactwie i oczywistościach fabuły przywodzą na myśl dziennikarzy z filmu McKaya. Kryzys ekologiczny wciąż ustępuje newsom o małżeństwie Królikowskiego i Opozdy, a szczepionki – krasomówcom z mediów społecznościowych. Psy szczekają, karawana idzie dalej. Dobrze, że chociaż umiemy się z tego śmiać.

Ocena filmu „Nie patrz w górę”: 5/6

Sprawdź recenzje innych filmów nominowanych do Oscarów 2022:

zdj. Netflix